środa, 30 kwietnia 2014

Rozdział 2.

Przeszłam obok niedużego stolika, na którym stały różne napoje i przekąski. Wokół ludzie, których ledwo poznawałam, tańczyli w różnorakich strojach, niektórzy ubrani bardziej skąpo niż przystoi. Wszyscy uśmiechali się do mnie życzliwie, a ja odwzajemniałam te uśmiechy, wiedząc, że wypadło to realnie. W rzeczywistości nie czułam się na takich imprezach dobrze. Stroboskopowe światła co chwila raziły moje oczy, duszne powietrze sprawiało, że czułam lekką klaustrofobie. Jedynym plusem tego miejsca była muzyka. Z głośników ustawionych po całej sali sączyła się głośna muzyka klubowa. Ale najgorsze było to, że nie mogłam stąd uciec. W końcu to była moja impreza.
A właściwie moja siostra ją zorganizowała, tyle że ja byłam oficjalnym organizatorem. Jedyne co wybrałam to właśnie ta muzyka. Byłam przeciwna kolejnej imprezie, ale siostra i "znajomi" nalegali na nią. W końcu ile razy wydaje się płytę?
No dobra, to była moja trzecia, ale przyjęć było o wiele więcej i wiem, że będzie ich więcej.
Pośpiesznie uciekłam z pokoju przed tymi nieznanymi mi ludźmi i ruszyłam korytarzem, co nie było wcale takie łatwe. Po drodze przepychałam się między osobami, których także nie znałam. Byli to pewnie znajomi mojej siostry, chociaż wątpiłam by Jessica znała ich wszystkich. Chociaż może?
Jakimś cudem dostałam się do innego pokoju i ze zgrozą odkryłam, że jest tu jeszcze więcej ludzi. Zaczęłam rozmyślać, gdzie może być spokojniej. I nagle przyszedł genialny pomysł.
Biuro ochrony. Wiedziałam, że kierowniczka będzie tam siedzieć i nadzorować monitoring. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie miała nic przeciwko, żebym posiedziała kilka minut. Może godzin.
Ruszyłam z powrotem na korytarz i skierowałam się do biura. Zapukałam, ale było za głośno bym mogła usłyszeć, czy zostałam zaproszona. Powoli nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi... i doznałam szoku.
Na podłodze leżała kobieta, prawdopodobnie kierowniczka. Nad nią pochylał się jakiś chłopak. Wyglądało to jakby chłopak całował ją w szyję, dlatego w pierwszej chwili chciałam zamknąć drzwi, dając im namiastkę prywatności. Ale wtedy zobaczyłam, że dziewczyna leży w kałuży krwi. Własnej krwi.
Krzyknęłam, choć nie wiem co chciałam tym osiągnąć. Serce tak mi waliło, myślałam, że zaraz wybije dziurę. Stałam sparaliżowana na progu pokoju i wpatrywałam się w krwawy obraz.
Chłopak, usłyszawszy mój krzyk wstał i odwrócił się w moją stronę tak szybko, że ledwo zarejestrowałam jakikolwiek ruch. Po brodzie ściekała mu krew na białą koszulkę. Ale pierwsze co zobaczyłam to czerwone oczy. Twarz potwora - była za straszna jak na twarz człowieka - wykrzywił grymas złości. Zrobił kilka kroków w moją stronę, ale po chwili jakby się rozmyślił i cofnął się do tyłu. Złość na jego twarzy ustąpiła zdumieniu. Czerwone oczy zrobiły się czarne.
-Czarownica. - wychrypiał.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że mówił to o mnie. Ja czarownicą? Bynajmniej.
Wszystko stało się bardzo szybko. Stał na przeciwko mnie, a za chwilę skoczył w moim kierunku. Upadłam pod jego ciężarem i poczułam jego dłoń na swoim gardle. Zaciskał ją powoli, powodując potworny ból i brak dopływu powietrza, a jego twarz wyrażała chorą żądzę zadawania śmierci i bólu. Do moich uszu dotarł dźwięk pękającego szkła. Ostre odłamki upadły na biały dywan. I nagle chłopaka nie było, zniknął tak szybko, że dopiero po chwili zorientowałam się, że jestem wolna. Chciwie łapałam oddech, a gardło bolało niemiłosiernie. Usłyszałam krzyk i odwróciłam wzrok w jego kierunku i zobaczyłam drugiego chłopaka, którego wcześniej tu nie było. Ale to nie on krzyknął, tylko potwór, który kilka sekund temu mnie dusił.
Przed oczami zamajaczyły mi szare plamki. Zamknęłam na chwilę oczy, a gdy je otworzyłam ujrzałam jak ten drugi chłopak wbija sztylet w miejsce serca mojego napastnika po czym wyszarpnął ostrze i oboje patrzyliśmy jak osuwa się na podłogę i w końcu zmienia w kupkę popiołu.
Podniosłam oszołomiony wzrok na mojego wybawcę i zobaczyłam, że on również patrzy na mnie jakby zdziwiony, że wciąż żyję. Ruszył w moją stronę a ja nie miałam już sił dłużej trzymać otwarte oczy. Ale zanim zemdlałam zdołałam powiedzieć cicho:
-Nie krzywdź mnie.
Odpłynęłam powoli w nieświadomość.
****
-Josh, wstawaj. - wydarła się Lamia.
Odwróciłem się na drugi bok i spojrzałem na nią spod przymkniętych powiek.
-Co jest? - zapytałem zaspany.
-Dostaliśmy informację, że na jakiejś imprezie jest Demon.
Zerwałem się z łóżka całkiem już przytomny. Kolejny demon. Ile tych kreatur jest jeszcze na Ziemi?
-Gdzie dokładnie?
****
-To tu. - powiedział Nick, gdy już staliśmy przed klubem na przedmieściach Manhatanu.
-Plan jest taki: Ja, Lamia i Nick mieszamy się w tłumie. - oznajmił Peter. -Josh sprawdzasz okolice, Hekate, ty idziesz na dach.
Skinęliśmy głowami na zgodę i słuchaliśmy dalej.
-Mamy sprawdzone informację. Jest ich trzech. Wiemy, że są w tym budynku. - Spojrzał każdemu z nas w oczy. -Wszystkie trudności zgłaszacie mi albo Joshowi.
Ruszyliśmy, każde na swoje stanowisko. Kadmos została w Magazynie i nadzorowała wszystko stamtąd. Szczerze, było mi to na rękę, nie lubię jej towarzystwa. Jest najwredniejszym wampirem jakiego do tej pory spotkałem. Do tego jest czarownicą, więc jest strasznie przemądrzała... i potężna.
Miałem szczęście, kiedy dałem jej do zrozumienia, że jej nie lubię. W najgorszym razie mogłaby skazać mnie na wieczne tortury, a w najlepszym zabić, ale postanowiła zostawić mnie w spokoju. No, a w każdym razie próbuje. Ciągle rzuca we mnie swoimi docinkami.
Gdyby tak niechcący wylać na nią trochę wody, może by się rozpuściła. Oczywiście historia z wiedźmą, która rozpływa się po polaniu jej wodą to fikcja. A szkoda...
Dziewczęcy krzyk przedarł ciszę nocy. Odwróciłem się do jego źródła. Małe okno piwnicy klubu było otwarte i to z niego dobył się krzyk. Podbiegłem do niego i nie zwlekając rozbiłem szybę butem i wskoczyłem do środka.
Na podłodze leżała kobieta. Jeszcze żywa, ale nie mam wątpliwości, że już nie długo. Ale nie ona przykuła moją uwagę najpierw, tylko demon, który dusił jakąś dziewczynę. Podbiegłem do nich i kopnąłem napastnika. Odleciał na przeciwległą ścianę i szybko się podniósł gotowy do walki. Zerknąłem szybko na dziewczynę, która teraz chciwie łapała oddech. Nie chcąc tracić kolejnych cennych sekund, ruszyłem ku napastnikowi.
Nie znoszę, wręcz złość mnie opanowuję, gdy ktoś krzywdzi kobiety. Zawsze tak miałem, już jako dziecko, kiedy ktoś dokuczał mojej siostrze albo matce. To było coś za co człowiek dostawał ode mnie po twarzy. Tak jak ten demon, ale z tą różnicą, że teraz się nie powstrzymywałem.
Naparłem na wampira z całą siłą jaką miałem w zanadrzu. Walka była łatwa i z pozoru nie fair. I faktycznie była nie fair... dla demona. Wbiłem sztylet po samą rękojeść w miejsce, gdzie powinno się znajdować serce potwora. Patrząc z odrazą jak z jego oczu znika resztka życia, wyszarpnąłem ostrze z jego piersi i pozwoliłem mu zmienić się w proch na dywanie.
Odwróciłem się do dziewczyny i zmarszczyłem brwi. Wciąż miała trudności z oddychaniem i nie zdziwiłoby mnie, gdyby zaraz miała zemdleć. Ale zdziwiło mnie, że patrząc na nią odczuwałem coś znajomego. Jakby coś w jej aurze, ale nie potrafiłem stwierdzić co. Ruszyłem w jej kierunku, ale zanim do niej dotarłem, tak jak się domyśliłem, zemdlała. Przykląkłem przy niej, odgarnąłem jej ciemne włosy z twarzy i sprawdziłem puls dziewczyny.
Rysy jej twarzy były delikatne i zadziorne jednocześnie dzięki ostremu makijażowi. Czarne włosy kontrastowały z jasną cerą; niemal przypominała Królewnę Śnieżkę tyle, że bardziej punkową.
Nie krzywdź mnie.
Usłyszałem ten cichy głosik nie wiadomo skąd. Ale coś kazało mi spojrzeć na twarz dziewczyny. Czyżby to była ona? A jeśli tak, to kim ona jest? Skąd potrafi posługiwać się telepatią? Z pewnością nie jest wampirem, ani czarownicą, ani żadnym znanym mi stworzeniem, a już na pewno nie demonem. Może i była aniołem, ale na pewno nie Upadłym.
Jeśli już skończyliście to przyjdzie do biura ochrony. Mam mały problem. Poprosiłem resztę.
W tym czasie, kiedy czekałem na innych obserwowałem spokojną twarz dziewczyny, wciąż mając wątpliwości. Może to nie ona powiedziała. Może się przesłyszałem. Nie, powiedziała to, co usłyszałem.
-Więc jaki jest ten problem... - zapytał Nick, wchodząc do pokoju. Na widok dwóch nieprzytomnych kobiet stanął na progu. -Mogłeś wspomnieć, że jeden z nich ma metr osiemdziesiąt, a drugi światową karierę. - dodał sarkastycznie.
Przyjrzałem się jeszcze raz dokładnie młodej dziewczynie, ale nie rozpoznałem jej jako żadnej ze znanych mi celebrytów. Zwróciłem pytające spojrzenie na swojego przyjaciela. Ten przewrócił tylko oczami i podszedł bliżej. Zaraz za nim weszli Peter i Lamia, których wcześniej nie zauważyłem. Nick ukląkł przy starszej kobiecie i przyjrzał się jej uważniej.
-Żyje, ale ma słaby puls. - Spojrzał po kolei na każde z nas. -Zabiorę ją do szpitala. Co z tamtą?
Zerknąłem przelotnie na czarnowłosego anioła.
-Tylko zemdlała. Mówiłeś, że wiesz kim jest. - Popatrzyłem na niego wyczekująco na co parsknął śmiechem i lekko pokręcił głową. Podniosłem brew i postanowiłem zasięgnąć odpowiedzi od kogoś bardziej kompetentnego. -Kim ona jest?
-Nazywa się Allyson Reyes. Jest nastoletnią gwiazdą i poniekąd buntowniczką. - odpowiedziała usłużnie Lamia.
Zawsze świetnie poinformowana. Wampirzyca do tego czarownica, jedna z najlepszych. Jedynymi lepszymi od niej, o których mi wiadomo, to Kadmos i Hope. Ale Hope nikt nie dorówna. Gdyby chciała, mogłaby zostać głową Wielkiej Rady. Oczywiście nie chce.
-Co jej się stało? - po raz pierwszy odezwał się Peter, który wcześniej tylko obserwował otoczenie.
-Napadł na nią i próbował udusić. - Wskazałem na kupkę popiołu.
-Czemu twierdziłeś, że masz problem? Dziewczyna żyję i nic jej nie jest, a kobiete trzeba tylko odwieść do szpitala. - Zmarszczył brwi, patrząc na kobietę. -Szybko odwieść. Nick możesz już jechać.
Nick skinął głową i bez dalszej zwłoki podniósł nieprzytomną ofiarę i ruszył do wyjścia. Lamia podbiegła i otworzyła mu drzwi. W progu rzucił jeszcze przez ramię lakoniczne:
-Spotkamy się w Magazynie.
Gdy drzwi się za nim zamknęły zwróciłem się do Peter'a i Lamii:
-Posłużyła się telepatią. Poprosiła, żebym jej nie krzywdził.
-I co?
-Nie wydaje ci się to podejrzliwe? Jestem prawie stu procentowo pewny, że ona nie jest czarownicą. - stwierdziłem pewnie.
Peter wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył, bo odezwał się ktoś inny. Osoba, której nikt się tu nie spodziewał.
-Prawie może cię zgubić, Josh.
Hope. Stała w progu, a obok niej jej chłopak Beck. Zawsze nie rozłączni, wszędzie razem. Jej mina jak zwykle niczego nie wyrażała, wydawać się mogło, że jest zimna i nie przystępna. Trudno uwierzyć, że może się zdobyć na żart albo chociaż uśmiech. Hope właśnie taka była; zimna, ale znam ją i wiem, że w środku jest miła i zadziorna.
-Witaj. - przywitałem się.
-Witaj. - Uśmiechnęła się i odwróciła się do Peter'a i Lamii.
Lamia jak zwykle z nienagannymi manierami schyliła głowę w geście szacunku.
-Witaj, miło cię znów widzieć.
Hope odwzajemniła jej gest. Nie musiała tego robić, nie wychowała się tak jak Lamia w XVIIw. To jej kolejna cecha; dostosowuje się do każdego i szanuje każdą kulturę.
Peter milczał, nawet się nie poruszył. Obserwował bacznie ją i Becka. Odwzajemniła jego spojrzenie z zimną powagą. Stare nie porozumienia wciąż iskrzyły między nimi.
-Dalej masz mi za złe, że wybrałam tak a nie inaczej? - zapytała.
Po długiej chwili milczenia w końcu skinął głową i cichym głosem powiedział:
-Tak, bo to była głupia decyzja.
-Wzięłam pod uwagę każdą możliwość i ta wydawała mi się najlepsza. - odpowiedziała zimno.
Skinął głową, ale nie odpowiedział. Hope odwróciła się w stronę nieprzytomnej dziewczyny, o której chyba wszyscy zapomnieli, włącznie ze mną. Podeszła do niej, uklękła i przyłożyła jej rękę do czoła. Zmarszczyła lekko brwi i wyprostowała się.
-Jest czarownicą. - powiedziała to i odwróciła się do mnie. -Zabierz ją do Magazynu.
-Po co? - zapytał Peter.
Obdarowała go tylko krótkim spojrzeniem i jej uwaga znów skupiła się na mnie.
-Gdy się obudzi powiedz jej, że wytłumaczę jej wszystko.
-Jasne. - odpowiedziałem natychmiast i zaraz zmarszczyłem czoło. -Dlaczego nie wytłumaczysz jej tego od razu, gdy się obudzi?
-Muszę załatwić jeszcze jedną pilną sprawę, a potem wrócę. - Spojrzała przelotnie na Becka, który wyglądał jakby był lekko spięty i mały uśmiech wypłynął na jej twarz. Spojrzała na mnie i telepatycznie przekazała: Jedziemy do jego rodziców. No wiesz, muszę ich w końcu poznać.
Powstrzymałem nagły wybuch śmiechu. Ta wizyta nie mogła się dobrze skończyć. Poznałem Hope dość dobrze, by wiedzieć, że ukrywa w sobie demona. Łączy nas coś w rodzaju przyjaźni.
Powodzenia. Załatw to w miarę szybko. Masz mi potem opowiedzieć jak było.
Masz to zapewnione.

                                                                        ****

-Nie możesz od tego uciec.
-Nie możesz uciec od tego kim jesteś.
-To się nigdy nie zmieni.
Otworzyłam gwałtownie oczy i rozejrzałam się po ciemnym pomieszczeniu. Nie rozpoznałam niczego. I nagle wszystko sobie przypomniałam. Zerwałam się z kanapy, na której leżałam i, próbując nie panikować znów się rozejrzałam.
Drzwi.
Podbiegłam do nich i na moje szczęście otworzyły się bez problemu. Wylądowałam na równie ciemnym jak pokój korytarzu, który ciągnął się na kilka metrów w dwie strony. Naliczyłam jedenaście drzwi i ruszyłam do tych na samym końcu. Chwyciłam klamkę i... Tym razem szczęście mi nie dopisało. Podeszłam do kolejnych, które okazały się równie zamknięte.
Odwróciłam się do tych na drugim końcu korytarza i przeżyłam mały zawał. Zakryłam usta, powstrzymując się od krzyku.
-Wybacz. Nie chciałem cię wystraszyć. - odezwał się chłopak.
Ten sam chłopak co w klubie, zorientowałam się. Ten sam zielonooki, brązowowłosy, niesamowicie przystojny chłopak, który uratował mnie przed straszliwym napastnikiem. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku.
-Gdzie ja jestem? - zapytałam.
-W Magazynie. - Widząc moje niezrozumiałe spojrzenie, uśmiechnął się lekko. -Tak nazywamy to miejsce.
-Nazywacie? Znaczy kto?
-Ja i moi... Znajomi. - odparł z wahaniem.
-Po co... Czemu tu jestem? Co się w ogóle stało?
Przetarł dłonią włosy, które w słabym świetle lśniły blaskiem. Rozejrzał się po korytarzu i podszedł do drzwi, które zamierzałam sprawdzić zanim się pojawił. Właściwie nawet się nie zastanowiłam jak to możliwe, że nie usłyszałam kiedy wszedł.
-Choć za mną. - rzucił przez ramię, otwierając drzwi.
Wciąż nie wiedziałam gdzie jestem i dlaczego. Choć mogłam się domyślić po co mnie tu przyprowadzili, wolałam nie myśleć o tym. Ruszyłam za nim po chwili wahania. Znaleźliśmy się w kolejnym korytarzu. Kojarzyły mi się one nieprzyjemnie z kostnicą; jasne ściany i oślepiające jarzeniówki. Mimo to pomieszczenia wydawały się ciemne i mroczne, skrywające potwory nocy.
-Nawet nie wiem jak się nazywasz. - odezwałam się do jego pleców.
Zatrzymał się i odwrócił się do mnie twarzą, na której nie malowały się żadne emocję, może poza dobrze ukrytą ciekawością.
-Josh. - wyciągnął rękę, której nie przyjęłam. Wzruszył ramionami i poszedł dalej.
-Jestem Alyson.
-Tak wiem. - odpowiedział, nie odwracając się.

Byłam zdezorientowana. Nie tylko tym, że nie wiedziałam gdzie jestem, bo nazwa "Magazyn" nic mi nie podpowiadała. Poznaj swego wroga nim on pozna ciebie. Tej zasady zawsze uczyli mnie na samoobronie. Ale tym razem nie chodziło o możliwości fizyczne przeciwnika, lecz o to, by dowiedzieć się jak najwięcej o tym miejscu i potencjalnych wrogach.
-Kim jesteś? - zapytałam, udając obojętność.
-Mówiłem już. - odpowiedział, nie zaszczycając mnie swoim najmniejszym nawet spojrzeniem.
-Nie miałam na myśli twojego imienia.
Zatrzymał się i odwrócił. Na jego twarzy malowała się powaga równa śmierci.
-Dowiesz się w swoim czasie. - Po czym nie dodając nic więcej ruszył dalej długim korytarzem.
Miałam nadzieję, że za następnymi drzwiami nie znajdzie się kolejny korytarz. Moje błaganie zostało wysłuchane i po przejściu przez drzwi znaleźliśmy się w wielkim salonie, który o dziwo służył najwyraźniej również jako kuchnia i jadalnia. To by wyjaśniało puste puszki po napojach i opakowania po pizzy i chińskich daniach na stoliku do kawy między dwiema sofami. Salon był urządzony przytulnie, co mnie dodatkowo zdziwiło, po tym jak wyglądały korytarze spodziewałam się raczej chłodnej atmosfery.
Nikogo nie było i zastanawiałam się czy zawsze tak jest, czy może domownicy znajdowali się w innych częściach budynku, który najwyraźniej był wielki.
-Poczekaj tu. - polecił Josh.
Chciałam zaprotestować, ale postanowiłam grać współpracę. Josh wyszedł innymi drzwiami, które dopiero teraz spostrzegłam. Zanim się zamknęły dostrzegłam zarys drzew i majaczącego się nocnego nieba. Wiedziałam przynajmniej którędy mogłabym uciec. Nie wiedziałam tylko co zrobię później. Jak daleko od domu jestem?
Wolałam nie myśleć o tym jak marna jest moja sytuacja. Usiadłam na sofie i tak jak nakazał chłopak zaczekałam. I wtedy pojawiło się następne pytanie. Na co?

                                                                     ****
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Szczególnie mam nadzieję, że spodobał się Spirit, Infinity i Avadzie :D

1 komentarz:

  1. Matko. Po pierwsze. Wiedzę tu jeden wielki chaos jeśli chodzi o postacie. Z początku zupełnie nie wiadomo, kto opisuje. No dobrze, ważne jest to, że masz dobry styl pisania i świetny zasób słów. Opowiadanie naprawde mi się podoba i na pewno bedę tu zaglądać. Dobrze by było wiedzieć kto kim jest :) Nie zniechęcaj się i pisz dalej :) Życze dużo weny i zapraszam do mnie :) http://before-you-fall-down.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń