wtorek, 20 maja 2014

Rozdział 3. Część pierwsza

Mamy kłopoty. Powiedział Nick.
Kolejna nastolatka? Zakpił Peter.
Prychnąłem. Ta nastolatka jest czarownicą, od której wampiry coś chcą.
No właśnie z nimi mamy kłopot. Odpowiedział Nick.
Gdzie są? Zapytał Peter.
Zerknąłem na Alyson. Wyglądała na wkurzoną. Jak anioł, który mógłby jednym skinieniem ręki zdmuchnąć wioskę z powierzchni ziemi. Urocza I jednocześnie śmiertelnie niebezpieczna. Taka jej uroda.
A jak myślisz? Dobijają się do Magazynu. Zamilkł na chwilę po czym gwizdnął przeciągle. I po twoim aucie.
Co? Zawołał Peter. Mam nadzieję, że miałeś na myśli jego auto.
Nie, niestety. Mniej gadania więcej działania. Ponaglił Nick
Swoim samochodem bym się tak nie przejął, ale Peter to co innego. To jego oczko w głowie. Nikomu nie pozwala go ruszać, nawet nazwał ten samochód. Elizabeth, czyż nie uroczo? Wielka szkoda, gdyby jego autko uległo zniszczeniu.
-Poczekaj tu. - zwróciłem się do Alyson.
Wybiegłem z pokoju ostatni raz zerkając na dziewczynę. Nic się jej nie stanie przez ten czas.
Okazało się, że wampirów było tylko dziewięć. W każdym razie tylko tylu naliczyłem. Rzuciłem się na pierwszego z brzegu. Kadmos, Peter, Lamia, Nick I Hekate zajęli się już pozostałymi. Szanse wydawały się nierówne, ale radziliśmy sobie z gorszymi sytuacjami. Jak ta akcja, gdy zaatakowaliśmy grupę wampirów niedaleko Denver. Byliśmy niemal pewni, że jest to mała grupka, niestety okazało się, że trafiliśmy na zjazd rodzinny. Nasza siódemka przeciwko setce. Było ciężko i nie obyło się bez ofiar. To wtedy straciliśmy Iona.
Porzuciłem myśl zanim się rozwinęła, powaliłem wampira na ziemię i wprawnym ruchem zakończyłem jego życie. Ruszyłem na kolejnego potwora. Był silny i szybki. Dorównywał mi wzrostem i wagą, trudny przeciwnik, a takich lubię najbardziej. Unikał moich ciosów raz za razem, tak samo jak ja jego. Skoczył na mnie, a ja uniknąłem ataku, odskakując w bok. Korzystając z okazji zamachnąłem się pięścią w jego twarz, ale wprawnie zatrzymał moją rękę kilka centymetrów od swojej twarzy. Uśmiechnął się, ewidentnie ciesząc się z walki tak samo jak ja. Staliśmy w bezruchu, uważnie obserwując przeciwnika. Żaden z nas nawet nie drgnął.
-Ona należy do nas. Nie do was. - odezwał się szyderczym głosem wampir.
Osłupiałem, nie spodziewałem się rozmowy z przeciwnikiem. Krążyliśmy wokół siebie, oceniając swoje szanse, czekając na odpowiedni moment.
-O kim mówisz? - zapytałem, choć domyślałem się o kim mówił.
-Nie udawaj, że nie wiesz. Ta ślicznotka należy do nas.
-Nie dotkniesz jej.
Wampir roześmiał się.
-Jej przeznaczenia nie zmienisz. - Zlustrował mnie od stóp do głów z pogardliwym uśmieszkiem. -Ma zostać z takimi zdrajcami jak wy? Na pewno nie.
-Chyba nie masz pojęcia co znaczy słowo zdrajca. - odparłem.
Z dzikim rykiem ruszył na mnie i powalił na ziemię. Nie zostałem mu długo dłużny i po chwili pochylałem się nad nim, przygotowując się do ostatecznego ciosu.
-Pojawią się kolejni. - odezwał się wampir. Z wściekłym warknięciem wbiłem sztylet w jego serce.

Wstałem z brudnej powierzchni asfaltu i wytarłem dłonie i sztylet o spodnie. Rozejrzałem się, widząc, że reszta sobie radzi. Natychmiast podbiegłem do najbliżej mnie Lamii, która biła się z dwoma wampirami naraz. Tym razem szybko rozprawiłem się z przeciwnikiem, nie tracąc czasu na rozmowę.
Gdy ostatnie ciosy zostały rozdane, a przeciwnicy pokonani, między drzewami rozbłysły lampy samochodowe. Wyczuwając jakiegokolwiek zagrożenia, obserwowaliśmy jak auto podjeżdża coraz bliżej. Rozluźniłem się, rozpoznając Mitsubishi Hope. Ale nie do końca; nauczyłem się być zawsze czujnym. Hope wysiadła z samochodu i rozejrzała się dookoła.
-Ta to ma wyczucie. - parsknęła Kadmos. -Trochę się spóźniłaś.
Pokiwała głową, spoglądając na rozrzucone wszędzie prochy zniszczonych wampirów.
-Istotnie.Nie da się nie zauważyć. - Zwróciła swoje zimne oczy ku mnie. -Co z dziewczyną?
-Czeka w salonie. - Tak nazwaliśmy pokój, w którym jedliśmy i spędzaliśmy większość czasu kiedy nie siedzieliśmy w swoich pokojach albo gdy nie byliśmy na polowaniach.

środa, 30 kwietnia 2014

Rozdział 2.

Przeszłam obok niedużego stolika, na którym stały różne napoje i przekąski. Wokół ludzie, których ledwo poznawałam, tańczyli w różnorakich strojach, niektórzy ubrani bardziej skąpo niż przystoi. Wszyscy uśmiechali się do mnie życzliwie, a ja odwzajemniałam te uśmiechy, wiedząc, że wypadło to realnie. W rzeczywistości nie czułam się na takich imprezach dobrze. Stroboskopowe światła co chwila raziły moje oczy, duszne powietrze sprawiało, że czułam lekką klaustrofobie. Jedynym plusem tego miejsca była muzyka. Z głośników ustawionych po całej sali sączyła się głośna muzyka klubowa. Ale najgorsze było to, że nie mogłam stąd uciec. W końcu to była moja impreza.
A właściwie moja siostra ją zorganizowała, tyle że ja byłam oficjalnym organizatorem. Jedyne co wybrałam to właśnie ta muzyka. Byłam przeciwna kolejnej imprezie, ale siostra i "znajomi" nalegali na nią. W końcu ile razy wydaje się płytę?
No dobra, to była moja trzecia, ale przyjęć było o wiele więcej i wiem, że będzie ich więcej.
Pośpiesznie uciekłam z pokoju przed tymi nieznanymi mi ludźmi i ruszyłam korytarzem, co nie było wcale takie łatwe. Po drodze przepychałam się między osobami, których także nie znałam. Byli to pewnie znajomi mojej siostry, chociaż wątpiłam by Jessica znała ich wszystkich. Chociaż może?
Jakimś cudem dostałam się do innego pokoju i ze zgrozą odkryłam, że jest tu jeszcze więcej ludzi. Zaczęłam rozmyślać, gdzie może być spokojniej. I nagle przyszedł genialny pomysł.
Biuro ochrony. Wiedziałam, że kierowniczka będzie tam siedzieć i nadzorować monitoring. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie miała nic przeciwko, żebym posiedziała kilka minut. Może godzin.
Ruszyłam z powrotem na korytarz i skierowałam się do biura. Zapukałam, ale było za głośno bym mogła usłyszeć, czy zostałam zaproszona. Powoli nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi... i doznałam szoku.
Na podłodze leżała kobieta, prawdopodobnie kierowniczka. Nad nią pochylał się jakiś chłopak. Wyglądało to jakby chłopak całował ją w szyję, dlatego w pierwszej chwili chciałam zamknąć drzwi, dając im namiastkę prywatności. Ale wtedy zobaczyłam, że dziewczyna leży w kałuży krwi. Własnej krwi.
Krzyknęłam, choć nie wiem co chciałam tym osiągnąć. Serce tak mi waliło, myślałam, że zaraz wybije dziurę. Stałam sparaliżowana na progu pokoju i wpatrywałam się w krwawy obraz.
Chłopak, usłyszawszy mój krzyk wstał i odwrócił się w moją stronę tak szybko, że ledwo zarejestrowałam jakikolwiek ruch. Po brodzie ściekała mu krew na białą koszulkę. Ale pierwsze co zobaczyłam to czerwone oczy. Twarz potwora - była za straszna jak na twarz człowieka - wykrzywił grymas złości. Zrobił kilka kroków w moją stronę, ale po chwili jakby się rozmyślił i cofnął się do tyłu. Złość na jego twarzy ustąpiła zdumieniu. Czerwone oczy zrobiły się czarne.
-Czarownica. - wychrypiał.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że mówił to o mnie. Ja czarownicą? Bynajmniej.
Wszystko stało się bardzo szybko. Stał na przeciwko mnie, a za chwilę skoczył w moim kierunku. Upadłam pod jego ciężarem i poczułam jego dłoń na swoim gardle. Zaciskał ją powoli, powodując potworny ból i brak dopływu powietrza, a jego twarz wyrażała chorą żądzę zadawania śmierci i bólu. Do moich uszu dotarł dźwięk pękającego szkła. Ostre odłamki upadły na biały dywan. I nagle chłopaka nie było, zniknął tak szybko, że dopiero po chwili zorientowałam się, że jestem wolna. Chciwie łapałam oddech, a gardło bolało niemiłosiernie. Usłyszałam krzyk i odwróciłam wzrok w jego kierunku i zobaczyłam drugiego chłopaka, którego wcześniej tu nie było. Ale to nie on krzyknął, tylko potwór, który kilka sekund temu mnie dusił.
Przed oczami zamajaczyły mi szare plamki. Zamknęłam na chwilę oczy, a gdy je otworzyłam ujrzałam jak ten drugi chłopak wbija sztylet w miejsce serca mojego napastnika po czym wyszarpnął ostrze i oboje patrzyliśmy jak osuwa się na podłogę i w końcu zmienia w kupkę popiołu.
Podniosłam oszołomiony wzrok na mojego wybawcę i zobaczyłam, że on również patrzy na mnie jakby zdziwiony, że wciąż żyję. Ruszył w moją stronę a ja nie miałam już sił dłużej trzymać otwarte oczy. Ale zanim zemdlałam zdołałam powiedzieć cicho:
-Nie krzywdź mnie.
Odpłynęłam powoli w nieświadomość.
****
-Josh, wstawaj. - wydarła się Lamia.
Odwróciłem się na drugi bok i spojrzałem na nią spod przymkniętych powiek.
-Co jest? - zapytałem zaspany.
-Dostaliśmy informację, że na jakiejś imprezie jest Demon.
Zerwałem się z łóżka całkiem już przytomny. Kolejny demon. Ile tych kreatur jest jeszcze na Ziemi?
-Gdzie dokładnie?
****
-To tu. - powiedział Nick, gdy już staliśmy przed klubem na przedmieściach Manhatanu.
-Plan jest taki: Ja, Lamia i Nick mieszamy się w tłumie. - oznajmił Peter. -Josh sprawdzasz okolice, Hekate, ty idziesz na dach.
Skinęliśmy głowami na zgodę i słuchaliśmy dalej.
-Mamy sprawdzone informację. Jest ich trzech. Wiemy, że są w tym budynku. - Spojrzał każdemu z nas w oczy. -Wszystkie trudności zgłaszacie mi albo Joshowi.
Ruszyliśmy, każde na swoje stanowisko. Kadmos została w Magazynie i nadzorowała wszystko stamtąd. Szczerze, było mi to na rękę, nie lubię jej towarzystwa. Jest najwredniejszym wampirem jakiego do tej pory spotkałem. Do tego jest czarownicą, więc jest strasznie przemądrzała... i potężna.
Miałem szczęście, kiedy dałem jej do zrozumienia, że jej nie lubię. W najgorszym razie mogłaby skazać mnie na wieczne tortury, a w najlepszym zabić, ale postanowiła zostawić mnie w spokoju. No, a w każdym razie próbuje. Ciągle rzuca we mnie swoimi docinkami.
Gdyby tak niechcący wylać na nią trochę wody, może by się rozpuściła. Oczywiście historia z wiedźmą, która rozpływa się po polaniu jej wodą to fikcja. A szkoda...
Dziewczęcy krzyk przedarł ciszę nocy. Odwróciłem się do jego źródła. Małe okno piwnicy klubu było otwarte i to z niego dobył się krzyk. Podbiegłem do niego i nie zwlekając rozbiłem szybę butem i wskoczyłem do środka.
Na podłodze leżała kobieta. Jeszcze żywa, ale nie mam wątpliwości, że już nie długo. Ale nie ona przykuła moją uwagę najpierw, tylko demon, który dusił jakąś dziewczynę. Podbiegłem do nich i kopnąłem napastnika. Odleciał na przeciwległą ścianę i szybko się podniósł gotowy do walki. Zerknąłem szybko na dziewczynę, która teraz chciwie łapała oddech. Nie chcąc tracić kolejnych cennych sekund, ruszyłem ku napastnikowi.
Nie znoszę, wręcz złość mnie opanowuję, gdy ktoś krzywdzi kobiety. Zawsze tak miałem, już jako dziecko, kiedy ktoś dokuczał mojej siostrze albo matce. To było coś za co człowiek dostawał ode mnie po twarzy. Tak jak ten demon, ale z tą różnicą, że teraz się nie powstrzymywałem.
Naparłem na wampira z całą siłą jaką miałem w zanadrzu. Walka była łatwa i z pozoru nie fair. I faktycznie była nie fair... dla demona. Wbiłem sztylet po samą rękojeść w miejsce, gdzie powinno się znajdować serce potwora. Patrząc z odrazą jak z jego oczu znika resztka życia, wyszarpnąłem ostrze z jego piersi i pozwoliłem mu zmienić się w proch na dywanie.
Odwróciłem się do dziewczyny i zmarszczyłem brwi. Wciąż miała trudności z oddychaniem i nie zdziwiłoby mnie, gdyby zaraz miała zemdleć. Ale zdziwiło mnie, że patrząc na nią odczuwałem coś znajomego. Jakby coś w jej aurze, ale nie potrafiłem stwierdzić co. Ruszyłem w jej kierunku, ale zanim do niej dotarłem, tak jak się domyśliłem, zemdlała. Przykląkłem przy niej, odgarnąłem jej ciemne włosy z twarzy i sprawdziłem puls dziewczyny.
Rysy jej twarzy były delikatne i zadziorne jednocześnie dzięki ostremu makijażowi. Czarne włosy kontrastowały z jasną cerą; niemal przypominała Królewnę Śnieżkę tyle, że bardziej punkową.
Nie krzywdź mnie.
Usłyszałem ten cichy głosik nie wiadomo skąd. Ale coś kazało mi spojrzeć na twarz dziewczyny. Czyżby to była ona? A jeśli tak, to kim ona jest? Skąd potrafi posługiwać się telepatią? Z pewnością nie jest wampirem, ani czarownicą, ani żadnym znanym mi stworzeniem, a już na pewno nie demonem. Może i była aniołem, ale na pewno nie Upadłym.
Jeśli już skończyliście to przyjdzie do biura ochrony. Mam mały problem. Poprosiłem resztę.
W tym czasie, kiedy czekałem na innych obserwowałem spokojną twarz dziewczyny, wciąż mając wątpliwości. Może to nie ona powiedziała. Może się przesłyszałem. Nie, powiedziała to, co usłyszałem.
-Więc jaki jest ten problem... - zapytał Nick, wchodząc do pokoju. Na widok dwóch nieprzytomnych kobiet stanął na progu. -Mogłeś wspomnieć, że jeden z nich ma metr osiemdziesiąt, a drugi światową karierę. - dodał sarkastycznie.
Przyjrzałem się jeszcze raz dokładnie młodej dziewczynie, ale nie rozpoznałem jej jako żadnej ze znanych mi celebrytów. Zwróciłem pytające spojrzenie na swojego przyjaciela. Ten przewrócił tylko oczami i podszedł bliżej. Zaraz za nim weszli Peter i Lamia, których wcześniej nie zauważyłem. Nick ukląkł przy starszej kobiecie i przyjrzał się jej uważniej.
-Żyje, ale ma słaby puls. - Spojrzał po kolei na każde z nas. -Zabiorę ją do szpitala. Co z tamtą?
Zerknąłem przelotnie na czarnowłosego anioła.
-Tylko zemdlała. Mówiłeś, że wiesz kim jest. - Popatrzyłem na niego wyczekująco na co parsknął śmiechem i lekko pokręcił głową. Podniosłem brew i postanowiłem zasięgnąć odpowiedzi od kogoś bardziej kompetentnego. -Kim ona jest?
-Nazywa się Allyson Reyes. Jest nastoletnią gwiazdą i poniekąd buntowniczką. - odpowiedziała usłużnie Lamia.
Zawsze świetnie poinformowana. Wampirzyca do tego czarownica, jedna z najlepszych. Jedynymi lepszymi od niej, o których mi wiadomo, to Kadmos i Hope. Ale Hope nikt nie dorówna. Gdyby chciała, mogłaby zostać głową Wielkiej Rady. Oczywiście nie chce.
-Co jej się stało? - po raz pierwszy odezwał się Peter, który wcześniej tylko obserwował otoczenie.
-Napadł na nią i próbował udusić. - Wskazałem na kupkę popiołu.
-Czemu twierdziłeś, że masz problem? Dziewczyna żyję i nic jej nie jest, a kobiete trzeba tylko odwieść do szpitala. - Zmarszczył brwi, patrząc na kobietę. -Szybko odwieść. Nick możesz już jechać.
Nick skinął głową i bez dalszej zwłoki podniósł nieprzytomną ofiarę i ruszył do wyjścia. Lamia podbiegła i otworzyła mu drzwi. W progu rzucił jeszcze przez ramię lakoniczne:
-Spotkamy się w Magazynie.
Gdy drzwi się za nim zamknęły zwróciłem się do Peter'a i Lamii:
-Posłużyła się telepatią. Poprosiła, żebym jej nie krzywdził.
-I co?
-Nie wydaje ci się to podejrzliwe? Jestem prawie stu procentowo pewny, że ona nie jest czarownicą. - stwierdziłem pewnie.
Peter wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył, bo odezwał się ktoś inny. Osoba, której nikt się tu nie spodziewał.
-Prawie może cię zgubić, Josh.
Hope. Stała w progu, a obok niej jej chłopak Beck. Zawsze nie rozłączni, wszędzie razem. Jej mina jak zwykle niczego nie wyrażała, wydawać się mogło, że jest zimna i nie przystępna. Trudno uwierzyć, że może się zdobyć na żart albo chociaż uśmiech. Hope właśnie taka była; zimna, ale znam ją i wiem, że w środku jest miła i zadziorna.
-Witaj. - przywitałem się.
-Witaj. - Uśmiechnęła się i odwróciła się do Peter'a i Lamii.
Lamia jak zwykle z nienagannymi manierami schyliła głowę w geście szacunku.
-Witaj, miło cię znów widzieć.
Hope odwzajemniła jej gest. Nie musiała tego robić, nie wychowała się tak jak Lamia w XVIIw. To jej kolejna cecha; dostosowuje się do każdego i szanuje każdą kulturę.
Peter milczał, nawet się nie poruszył. Obserwował bacznie ją i Becka. Odwzajemniła jego spojrzenie z zimną powagą. Stare nie porozumienia wciąż iskrzyły między nimi.
-Dalej masz mi za złe, że wybrałam tak a nie inaczej? - zapytała.
Po długiej chwili milczenia w końcu skinął głową i cichym głosem powiedział:
-Tak, bo to była głupia decyzja.
-Wzięłam pod uwagę każdą możliwość i ta wydawała mi się najlepsza. - odpowiedziała zimno.
Skinął głową, ale nie odpowiedział. Hope odwróciła się w stronę nieprzytomnej dziewczyny, o której chyba wszyscy zapomnieli, włącznie ze mną. Podeszła do niej, uklękła i przyłożyła jej rękę do czoła. Zmarszczyła lekko brwi i wyprostowała się.
-Jest czarownicą. - powiedziała to i odwróciła się do mnie. -Zabierz ją do Magazynu.
-Po co? - zapytał Peter.
Obdarowała go tylko krótkim spojrzeniem i jej uwaga znów skupiła się na mnie.
-Gdy się obudzi powiedz jej, że wytłumaczę jej wszystko.
-Jasne. - odpowiedziałem natychmiast i zaraz zmarszczyłem czoło. -Dlaczego nie wytłumaczysz jej tego od razu, gdy się obudzi?
-Muszę załatwić jeszcze jedną pilną sprawę, a potem wrócę. - Spojrzała przelotnie na Becka, który wyglądał jakby był lekko spięty i mały uśmiech wypłynął na jej twarz. Spojrzała na mnie i telepatycznie przekazała: Jedziemy do jego rodziców. No wiesz, muszę ich w końcu poznać.
Powstrzymałem nagły wybuch śmiechu. Ta wizyta nie mogła się dobrze skończyć. Poznałem Hope dość dobrze, by wiedzieć, że ukrywa w sobie demona. Łączy nas coś w rodzaju przyjaźni.
Powodzenia. Załatw to w miarę szybko. Masz mi potem opowiedzieć jak było.
Masz to zapewnione.

                                                                        ****

-Nie możesz od tego uciec.
-Nie możesz uciec od tego kim jesteś.
-To się nigdy nie zmieni.
Otworzyłam gwałtownie oczy i rozejrzałam się po ciemnym pomieszczeniu. Nie rozpoznałam niczego. I nagle wszystko sobie przypomniałam. Zerwałam się z kanapy, na której leżałam i, próbując nie panikować znów się rozejrzałam.
Drzwi.
Podbiegłam do nich i na moje szczęście otworzyły się bez problemu. Wylądowałam na równie ciemnym jak pokój korytarzu, który ciągnął się na kilka metrów w dwie strony. Naliczyłam jedenaście drzwi i ruszyłam do tych na samym końcu. Chwyciłam klamkę i... Tym razem szczęście mi nie dopisało. Podeszłam do kolejnych, które okazały się równie zamknięte.
Odwróciłam się do tych na drugim końcu korytarza i przeżyłam mały zawał. Zakryłam usta, powstrzymując się od krzyku.
-Wybacz. Nie chciałem cię wystraszyć. - odezwał się chłopak.
Ten sam chłopak co w klubie, zorientowałam się. Ten sam zielonooki, brązowowłosy, niesamowicie przystojny chłopak, który uratował mnie przed straszliwym napastnikiem. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku.
-Gdzie ja jestem? - zapytałam.
-W Magazynie. - Widząc moje niezrozumiałe spojrzenie, uśmiechnął się lekko. -Tak nazywamy to miejsce.
-Nazywacie? Znaczy kto?
-Ja i moi... Znajomi. - odparł z wahaniem.
-Po co... Czemu tu jestem? Co się w ogóle stało?
Przetarł dłonią włosy, które w słabym świetle lśniły blaskiem. Rozejrzał się po korytarzu i podszedł do drzwi, które zamierzałam sprawdzić zanim się pojawił. Właściwie nawet się nie zastanowiłam jak to możliwe, że nie usłyszałam kiedy wszedł.
-Choć za mną. - rzucił przez ramię, otwierając drzwi.
Wciąż nie wiedziałam gdzie jestem i dlaczego. Choć mogłam się domyślić po co mnie tu przyprowadzili, wolałam nie myśleć o tym. Ruszyłam za nim po chwili wahania. Znaleźliśmy się w kolejnym korytarzu. Kojarzyły mi się one nieprzyjemnie z kostnicą; jasne ściany i oślepiające jarzeniówki. Mimo to pomieszczenia wydawały się ciemne i mroczne, skrywające potwory nocy.
-Nawet nie wiem jak się nazywasz. - odezwałam się do jego pleców.
Zatrzymał się i odwrócił się do mnie twarzą, na której nie malowały się żadne emocję, może poza dobrze ukrytą ciekawością.
-Josh. - wyciągnął rękę, której nie przyjęłam. Wzruszył ramionami i poszedł dalej.
-Jestem Alyson.
-Tak wiem. - odpowiedział, nie odwracając się.

Byłam zdezorientowana. Nie tylko tym, że nie wiedziałam gdzie jestem, bo nazwa "Magazyn" nic mi nie podpowiadała. Poznaj swego wroga nim on pozna ciebie. Tej zasady zawsze uczyli mnie na samoobronie. Ale tym razem nie chodziło o możliwości fizyczne przeciwnika, lecz o to, by dowiedzieć się jak najwięcej o tym miejscu i potencjalnych wrogach.
-Kim jesteś? - zapytałam, udając obojętność.
-Mówiłem już. - odpowiedział, nie zaszczycając mnie swoim najmniejszym nawet spojrzeniem.
-Nie miałam na myśli twojego imienia.
Zatrzymał się i odwrócił. Na jego twarzy malowała się powaga równa śmierci.
-Dowiesz się w swoim czasie. - Po czym nie dodając nic więcej ruszył dalej długim korytarzem.
Miałam nadzieję, że za następnymi drzwiami nie znajdzie się kolejny korytarz. Moje błaganie zostało wysłuchane i po przejściu przez drzwi znaleźliśmy się w wielkim salonie, który o dziwo służył najwyraźniej również jako kuchnia i jadalnia. To by wyjaśniało puste puszki po napojach i opakowania po pizzy i chińskich daniach na stoliku do kawy między dwiema sofami. Salon był urządzony przytulnie, co mnie dodatkowo zdziwiło, po tym jak wyglądały korytarze spodziewałam się raczej chłodnej atmosfery.
Nikogo nie było i zastanawiałam się czy zawsze tak jest, czy może domownicy znajdowali się w innych częściach budynku, który najwyraźniej był wielki.
-Poczekaj tu. - polecił Josh.
Chciałam zaprotestować, ale postanowiłam grać współpracę. Josh wyszedł innymi drzwiami, które dopiero teraz spostrzegłam. Zanim się zamknęły dostrzegłam zarys drzew i majaczącego się nocnego nieba. Wiedziałam przynajmniej którędy mogłabym uciec. Nie wiedziałam tylko co zrobię później. Jak daleko od domu jestem?
Wolałam nie myśleć o tym jak marna jest moja sytuacja. Usiadłam na sofie i tak jak nakazał chłopak zaczekałam. I wtedy pojawiło się następne pytanie. Na co?

                                                                     ****
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Szczególnie mam nadzieję, że spodobał się Spirit, Infinity i Avadzie :D

niedziela, 20 kwietnia 2014

Rozdział 1.

Poruszałem się cicho ciemną uliczką. Za mną rozlegały się ciche, ledwo słyszalne kroki mojego przyjaciela, Nicka. Dla zwykłego człowieka w ogóle niesłyszalne. W niewielkiej odległości usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła i cichą rozmowę dwóch ludzi. No może nie ludzi, byli bardziej wyszukaną rasą. Demony. Wampiry. Czułem to po zapachu i wyczuwałem ich aurę; miała kolor głębokiej czerni. Tylko kilka odcieni ciemniejsza od mojej.
Sprzedali swoje dusze, by zabijać niewinne ofiary. Byli czystym złem, które ja i moi przyjaciele przyżekliśmy niszczyć.
Ledwo tu przyjechaliśmy, a już mamy robotę. Zawsze znajdziesz zajęcie. Skarżył się Nick.
Odwróciłem się nieznacznie do niego i ruchem ręki nakazałem by szedł dalej za mną. Pewniejszym krokiem szedłem w kierunku, z którego dobiegał hałas. Zza paska wyciągnąłem krótki srebrny sztylet, który mógł zabić te mroczne istoty bez najmniejszego problemu. Wiem że Nick zrobił to samo.
Po chwili zobaczyłem dwóch mężczyzn; kłócili się o coś.
Ja biorę tego z lewej, ty z prawej. Powiadomiłem Nicka.
Jasne. Odpowiedział.
Bez zastanowienia podbiegłem do wampira z lewej. Wysoki, o głowę wyższy ode mnie; przeciętnej postury. Ubrany w prochowiec, który sięgał mu do kolan. Wyglądał na dwadzieścia lat. Ile lat miał naprawdę, to mnie nie obchodziło. Wykonywałem tylko swój obowiązek. Nie bardzo obchodziły mnie ich losy.
Przeciwnik Nicka wyglądał podobnie. Z tą różnicą że miał blond włosy, w przeciwieństwie do tego z lewej o czarnych włosach.
Jeszcze nas nie zauważyli, ale to tylko kwestia czasu. Goście mieli świetny słuch, sto razy lepszy od człowieka. Tak jak się tego spodziewałem, usłyszał mnie i w ostatniej chwili odskoczył w bok. Byłem przygotowany na taki ruch i nie dałem się zaskoczyć. Błyskawicznie do niego doskoczyłem i bez zbędnego ociągania wbiłem sztylet między żebra, prosto w serce wampira.
Upadł na zimny beton. Rozkład już się zaczął; skóra pożółkła, stała się cienka jak pergamin, oczy zapadły się w głąb czaszki, klatka piersiowa oklapła. Wyglądał jak egipska stara mumia. Szybko zmienił się w proch.
Przeniosłem wzrok na Nicka, który wbił właśnie sztylet w serce swojego przeciwnika.
Z ulgą podniosłem swój srebrny sztylet z kupki szarego popiołu. Niedbałym ruchem wytarłem go o spodnie z krwi i pyłu, i schowałem do tylnej kieszeni.
-To co? Idziemy? -zapytał Nick z wyluzowanym, szerokim uśmiechem.
Przewróciłem w duchu oczami. On i jego poczucie humoru.
Nic nie odpowiadając ruszyłem do głównej ulicy. Nie było sensu sprawdzać okolicy, wyczulibyśmy gdyby było więcej wampirów. Zresztą wątpiłem by kręciło się ich więcej niż dwójka. Przynajmniej w tej części miasta.


****


-No, na reszcie jesteście! - zawołała Kadmos gdy ledwo przekroczyliśmy próg. -Mieliście jakieś problemy? - zapytała z kpiącym uśmieszkiem.
Zignorowałem jej przytyki, już dawno przyzwyczaiłem się do jej wrogości wobec mnie. Co było zrozumiałe, po tym jak dałem jej kosza. Rozejrzałem się po dużym salonie. Po za nią byli wszyscy - zgromadzeni w salonie, który służył nam jednocześnie jako jadalnie - Hekate, Lamia, Peter.
Nick rozsiadł się na sofie między Lamią i Hekate. Opiekuńczo objął tę drugą. Odwzajemniła jego uścisk. Byli parą dość nietypową. Wyglądali dziwnie zabawnie i jednocześnie uroczo. Nick miał blond włosy i błękitne oczy. Ubierał się jak większość nastolatków; kolorowy T-shirt i jeansy.
Hekate jest jego przeciwieństwem. Prawdziwa gotka; czarne włosy i oczy, czarna sukienka w białe czaszki i ciężkie czarne glany. Czarne, czarne i jeszcze raz czarne. Nie żebym miał coś przeciwko czarnemu, sam często ubieram się na czarno.
-Zlikwidowaliśmy dwóch. - odpowiedziałem krótko.
Zajmij się tym. Poprosiłem Nicka.
Nie ma sprawy. Odpowiedział.
Zaczął opowiadać z najdrobniejszymi szczegółami naszą "przygodę"
Uśmiechnąłem się pod nosem i korzystając z okazji wymknąłem się do swojego pokoju. Rozwaliłem się wygodnie na łóżku... I nie wiadomo kiedy, zasnąłem.

Reaktywacja bloga!!!

Jak obiecywałam, reaktywuję bloga. Nie wiem jeszcze czy to wypali, ale mam taką nadzieję. Na stronie znajdzie się NOWA wersja opowiadania, może nawet całkiem inna. Jak to miewam mówić: Niech mnie słowa niosą! Gdzie? Zobaczymy. Na blogu znajdziecie także starą odsłonę, nazwaną "Przewidziałam własną śmierć" jeśli chcielibyście poczytać.

Miłego czytania!

czwartek, 30 stycznia 2014

Zawieszenie bloga

Muszę zawiesić bloga na jakiś czas. Nie wiem na jak długo, ale na pewno będę go dalej prowadzić w przyszłości.
Pozdrawiam Dark Angel ^^