Przeszłam
obok niedużego stolika, na którym stały różne napoje i
przekąski. Wokół ludzie, których ledwo poznawałam, tańczyli w
różnorakich strojach, niektórzy ubrani bardziej skąpo niż
przystoi. Wszyscy uśmiechali się do mnie życzliwie, a ja
odwzajemniałam te uśmiechy, wiedząc, że wypadło to realnie. W
rzeczywistości nie czułam się na takich imprezach dobrze.
Stroboskopowe światła co chwila raziły moje oczy, duszne powietrze
sprawiało, że czułam lekką klaustrofobie. Jedynym plusem tego
miejsca była muzyka. Z głośników ustawionych po całej sali
sączyła się głośna muzyka klubowa. Ale najgorsze było to, że
nie mogłam stąd uciec. W końcu to była moja impreza.
A
właściwie moja siostra ją zorganizowała, tyle że ja byłam
oficjalnym organizatorem. Jedyne co wybrałam to właśnie ta muzyka.
Byłam przeciwna kolejnej imprezie, ale siostra i "znajomi"
nalegali na nią. W końcu ile razy wydaje się płytę?
No
dobra, to była moja trzecia, ale przyjęć było o wiele więcej i
wiem, że będzie ich więcej.
Pośpiesznie
uciekłam z pokoju przed tymi nieznanymi mi ludźmi i ruszyłam
korytarzem, co nie było wcale takie łatwe. Po drodze przepychałam
się między osobami, których
także nie
znałam.
Byli to pewnie znajomi mojej siostry, chociaż wątpiłam by Jessica
znała ich wszystkich. Chociaż może?
Jakimś
cudem dostałam się do innego pokoju i ze zgrozą odkryłam, że
jest tu jeszcze więcej ludzi. Zaczęłam rozmyślać, gdzie może
być spokojniej. I nagle przyszedł genialny pomysł.
Biuro
ochrony. Wiedziałam, że kierowniczka będzie tam siedzieć i
nadzorować monitoring. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie
miała nic przeciwko, żebym posiedziała kilka minut. Może godzin.
Ruszyłam
z powrotem na korytarz i skierowałam się do biura. Zapukałam, ale
było za głośno bym mogła usłyszeć, czy zostałam zaproszona.
Powoli nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi... i doznałam szoku.
Na
podłodze leżała kobieta, prawdopodobnie kierowniczka. Nad nią
pochylał się jakiś chłopak. Wyglądało to jakby chłopak całował
ją w szyję, dlatego w pierwszej chwili chciałam zamknąć drzwi,
dając im namiastkę prywatności. Ale wtedy zobaczyłam, że
dziewczyna leży w kałuży krwi. Własnej krwi.
Krzyknęłam,
choć nie wiem co chciałam tym osiągnąć. Serce tak mi waliło,
myślałam, że zaraz wybije dziurę. Stałam sparaliżowana na progu
pokoju i wpatrywałam się w krwawy obraz.
Chłopak,
usłyszawszy mój
krzyk wstał
i odwrócił
się w moją stronę tak szybko, że ledwo zarejestrowałam
jakikolwiek ruch. Po brodzie ściekała mu krew na białą koszulkę.
Ale pierwsze co zobaczyłam to czerwone oczy. Twarz potwora - była
za straszna jak na twarz człowieka - wykrzywił grymas złości.
Zrobił kilka kroków
w moją
stronę, ale po chwili jakby się rozmyślił i cofnął się do
tyłu. Złość na jego twarzy ustąpiła zdumieniu. Czerwone oczy
zrobiły się czarne.
-Czarownica.
- wychrypiał.
Dopiero
po chwili zorientowałam się, że mówił to o mnie. Ja czarownicą?
Bynajmniej.
Wszystko
stało się bardzo szybko. Stał na przeciwko mnie, a za chwilę
skoczył w moim kierunku. Upadłam pod jego ciężarem i poczułam
jego dłoń na swoim gardle. Zaciskał ją powoli, powodując
potworny ból i brak dopływu powietrza, a jego twarz wyrażała
chorą żądzę zadawania śmierci i bólu. Do moich uszu dotarł
dźwięk pękającego szkła. Ostre odłamki upadły na biały dywan.
I nagle chłopaka nie było, zniknął tak szybko, że dopiero po
chwili zorientowałam się, że jestem wolna. Chciwie łapałam
oddech, a gardło bolało niemiłosiernie. Usłyszałam krzyk i
odwróciłam wzrok w jego kierunku i zobaczyłam drugiego chłopaka,
którego wcześniej tu nie było. Ale to nie on krzyknął, tylko
potwór, który kilka sekund temu mnie dusił.
Przed
oczami zamajaczyły mi szare plamki. Zamknęłam na chwilę oczy, a
gdy je otworzyłam ujrzałam jak ten drugi chłopak wbija sztylet w
miejsce serca mojego napastnika po czym wyszarpnął ostrze i oboje
patrzyliśmy jak osuwa się na podłogę i w końcu zmienia w kupkę
popiołu.
Podniosłam
oszołomiony wzrok na mojego wybawcę i zobaczyłam, że on również
patrzy na mnie jakby zdziwiony, że wciąż żyję. Ruszył w moją
stronę a ja nie miałam już sił dłużej trzymać otwarte oczy.
Ale zanim zemdlałam zdołałam powiedzieć cicho:
-Nie
krzywdź mnie.
Odpłynęłam
powoli w nieświadomość.
****
-Josh,
wstawaj. - wydarła się Lamia.
Odwróciłem
się na drugi bok i spojrzałem na nią spod przymkniętych powiek.
-Co
jest? - zapytałem zaspany.
-Dostaliśmy
informację, że na jakiejś imprezie jest Demon.
Zerwałem
się z łóżka całkiem już przytomny. Kolejny demon. Ile tych
kreatur jest jeszcze na Ziemi?
-Gdzie
dokładnie?
****
-To
tu. - powiedział Nick, gdy już staliśmy przed klubem na
przedmieściach Manhatanu.
-Plan
jest taki: Ja, Lamia i Nick mieszamy się w tłumie. - oznajmił
Peter. -Josh sprawdzasz okolice, Hekate, ty idziesz na dach.
Skinęliśmy
głowami na zgodę i słuchaliśmy dalej.
-Mamy
sprawdzone informację. Jest ich trzech. Wiemy, że są w tym
budynku. - Spojrzał każdemu z nas w oczy. -Wszystkie trudności
zgłaszacie mi albo Joshowi.
Ruszyliśmy,
każde na swoje stanowisko. Kadmos została w Magazynie i nadzorowała
wszystko stamtąd. Szczerze, było mi to na rękę, nie lubię jej
towarzystwa. Jest najwredniejszym wampirem jakiego do tej pory
spotkałem. Do tego jest czarownicą, więc jest strasznie
przemądrzała... i potężna.
Miałem
szczęście, kiedy dałem jej do zrozumienia, że jej nie lubię. W
najgorszym razie mogłaby skazać mnie na wieczne tortury, a w
najlepszym zabić, ale postanowiła zostawić mnie w spokoju. No, a w
każdym razie próbuje. Ciągle rzuca we mnie swoimi docinkami.
Gdyby
tak niechcący wylać na nią trochę wody, może by się rozpuściła.
Oczywiście historia z wiedźmą, która rozpływa się po polaniu
jej wodą to fikcja. A szkoda...
Dziewczęcy
krzyk przedarł ciszę nocy. Odwróciłem się do jego źródła.
Małe okno piwnicy klubu było otwarte i to z niego dobył się
krzyk. Podbiegłem do niego i nie zwlekając rozbiłem szybę butem i
wskoczyłem do środka.
Na
podłodze leżała kobieta. Jeszcze żywa, ale nie mam wątpliwości,
że już nie długo. Ale nie ona przykuła moją uwagę najpierw,
tylko demon, który dusił jakąś dziewczynę. Podbiegłem do nich i
kopnąłem napastnika. Odleciał na przeciwległą ścianę i szybko
się podniósł gotowy do walki. Zerknąłem szybko na dziewczynę,
która teraz chciwie łapała oddech. Nie chcąc tracić kolejnych
cennych sekund, ruszyłem ku napastnikowi.
Nie
znoszę, wręcz złość mnie opanowuję, gdy ktoś krzywdzi kobiety.
Zawsze tak miałem, już jako dziecko, kiedy ktoś dokuczał mojej
siostrze albo matce. To było coś za co człowiek dostawał ode mnie
po twarzy. Tak jak ten demon, ale z tą różnicą, że teraz się
nie powstrzymywałem.
Naparłem
na wampira z całą siłą jaką miałem w zanadrzu. Walka była
łatwa i z pozoru nie fair. I faktycznie była nie fair... dla
demona. Wbiłem sztylet po samą rękojeść w miejsce, gdzie powinno
się znajdować serce potwora. Patrząc z odrazą jak z jego oczu
znika resztka życia, wyszarpnąłem ostrze z jego piersi i
pozwoliłem mu zmienić się w proch na dywanie.
Odwróciłem
się do dziewczyny i zmarszczyłem brwi. Wciąż miała trudności z
oddychaniem i nie zdziwiłoby mnie, gdyby zaraz miała zemdleć. Ale
zdziwiło mnie, że patrząc na nią odczuwałem coś znajomego.
Jakby coś w jej aurze, ale nie potrafiłem stwierdzić co. Ruszyłem
w jej kierunku, ale zanim do niej dotarłem, tak jak się domyśliłem,
zemdlała. Przykląkłem przy niej, odgarnąłem jej ciemne włosy z
twarzy i sprawdziłem puls dziewczyny.
Rysy jej twarzy były delikatne i zadziorne jednocześnie dzięki ostremu makijażowi. Czarne włosy kontrastowały z jasną cerą; niemal przypominała Królewnę Śnieżkę tyle, że bardziej punkową.
Rysy jej twarzy były delikatne i zadziorne jednocześnie dzięki ostremu makijażowi. Czarne włosy kontrastowały z jasną cerą; niemal przypominała Królewnę Śnieżkę tyle, że bardziej punkową.
Nie
krzywdź mnie.
Usłyszałem
ten cichy głosik nie wiadomo skąd. Ale coś kazało mi spojrzeć na
twarz dziewczyny. Czyżby to była ona? A jeśli tak, to kim ona
jest? Skąd potrafi posługiwać się telepatią? Z pewnością nie
jest wampirem, ani czarownicą, ani żadnym znanym mi stworzeniem, a
już na pewno nie demonem. Może i była aniołem, ale na pewno nie
Upadłym.
Jeśli
już skończyliście to przyjdzie do biura ochrony. Mam mały
problem. Poprosiłem
resztę.
W
tym czasie, kiedy czekałem na innych obserwowałem spokojną twarz
dziewczyny, wciąż mając wątpliwości. Może to nie ona
powiedziała. Może się przesłyszałem. Nie, powiedziała to, co
usłyszałem.
-Więc
jaki jest ten problem... - zapytał Nick, wchodząc do pokoju. Na
widok dwóch nieprzytomnych kobiet stanął na progu. -Mogłeś
wspomnieć, że jeden z nich ma metr osiemdziesiąt, a drugi światową
karierę. - dodał sarkastycznie.
Przyjrzałem
się jeszcze raz dokładnie młodej dziewczynie, ale nie rozpoznałem
jej jako żadnej ze znanych mi celebrytów. Zwróciłem pytające
spojrzenie na swojego przyjaciela. Ten przewrócił tylko oczami i
podszedł bliżej. Zaraz za nim weszli Peter i Lamia, których
wcześniej nie zauważyłem. Nick ukląkł przy starszej kobiecie i
przyjrzał się jej uważniej.
-Żyje,
ale ma słaby puls. - Spojrzał po kolei na każde z nas. -Zabiorę
ją do szpitala. Co z tamtą?
Zerknąłem
przelotnie na czarnowłosego anioła.
-Tylko
zemdlała. Mówiłeś, że wiesz kim jest. - Popatrzyłem na niego
wyczekująco na co parsknął śmiechem i lekko pokręcił głową.
Podniosłem brew i postanowiłem zasięgnąć odpowiedzi od kogoś
bardziej kompetentnego. -Kim ona jest?
-Nazywa
się Allyson Reyes. Jest nastoletnią gwiazdą i poniekąd buntowniczką. - odpowiedziała usłużnie Lamia.
Zawsze
świetnie poinformowana. Wampirzyca do tego czarownica, jedna z
najlepszych. Jedynymi lepszymi od niej, o których mi wiadomo, to
Kadmos i Hope. Ale Hope nikt nie dorówna. Gdyby chciała, mogłaby
zostać głową Wielkiej Rady. Oczywiście nie chce.
-Co
jej się stało? - po raz pierwszy odezwał się Peter, który
wcześniej tylko obserwował otoczenie.
-Napadł
na nią i próbował udusić. - Wskazałem na kupkę popiołu.
-Czemu
twierdziłeś, że masz problem? Dziewczyna żyję i nic jej nie
jest, a kobiete trzeba tylko odwieść do szpitala. - Zmarszczył
brwi, patrząc na kobietę. -Szybko odwieść. Nick możesz już
jechać.
Nick
skinął głową i bez dalszej zwłoki podniósł nieprzytomną
ofiarę i ruszył do wyjścia. Lamia podbiegła i otworzyła mu
drzwi. W progu rzucił jeszcze przez ramię lakoniczne:
-Spotkamy
się w Magazynie.
Gdy
drzwi się za nim zamknęły zwróciłem się do Peter'a i Lamii:
-Posłużyła
się telepatią. Poprosiła, żebym jej nie krzywdził.
-I
co?
-Nie
wydaje ci się to podejrzliwe? Jestem prawie stu procentowo pewny, że
ona nie jest czarownicą. - stwierdziłem pewnie.
Peter
wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył, bo
odezwał się ktoś inny. Osoba, której nikt się tu nie spodziewał.
-Prawie
może cię zgubić, Josh.
Hope.
Stała w progu, a obok niej jej chłopak Beck. Zawsze nie rozłączni,
wszędzie razem. Jej mina jak zwykle niczego nie wyrażała, wydawać
się mogło, że jest zimna i nie przystępna. Trudno uwierzyć, że
może się zdobyć na żart albo chociaż uśmiech. Hope właśnie
taka była; zimna, ale znam ją i wiem, że w środku jest miła i
zadziorna.
-Witaj.
- przywitałem się.
-Witaj.
- Uśmiechnęła się i odwróciła się do Peter'a i Lamii.
Lamia
jak zwykle z nienagannymi manierami schyliła głowę w geście
szacunku.
-Witaj,
miło cię znów widzieć.
Hope
odwzajemniła jej gest. Nie musiała tego robić, nie wychowała się
tak jak Lamia w XVIIw. To jej kolejna cecha; dostosowuje się do
każdego i szanuje każdą kulturę.
Peter
milczał, nawet się nie poruszył. Obserwował bacznie ją i Becka.
Odwzajemniła jego spojrzenie z zimną powagą. Stare nie
porozumienia wciąż iskrzyły między nimi.
-Dalej
masz mi za złe, że wybrałam tak a nie inaczej? - zapytała.
Po
długiej chwili milczenia w końcu skinął głową i cichym głosem
powiedział:
-Tak,
bo to była głupia decyzja.
-Wzięłam
pod uwagę każdą możliwość i ta wydawała mi się najlepsza. -
odpowiedziała zimno.
Skinął
głową, ale nie odpowiedział. Hope odwróciła się w stronę
nieprzytomnej dziewczyny, o której chyba wszyscy zapomnieli,
włącznie ze mną. Podeszła do niej, uklękła i przyłożyła jej
rękę do czoła. Zmarszczyła lekko brwi i wyprostowała się.
-Jest
czarownicą. - powiedziała to i odwróciła się do mnie. -Zabierz
ją do Magazynu.
-Po
co? - zapytał Peter.
Obdarowała
go tylko krótkim spojrzeniem i jej uwaga znów skupiła się na
mnie.
-Gdy
się obudzi powiedz jej, że wytłumaczę jej wszystko.
-Jasne.
- odpowiedziałem natychmiast i zaraz zmarszczyłem czoło. -Dlaczego
nie wytłumaczysz jej tego od razu, gdy się obudzi?
-Muszę
załatwić jeszcze jedną pilną sprawę, a potem wrócę. -
Spojrzała przelotnie na Becka, który wyglądał jakby był lekko
spięty i mały uśmiech wypłynął na jej twarz. Spojrzała na mnie
i telepatycznie przekazała: Jedziemy
do jego rodziców. No wiesz, muszę ich w końcu poznać.
Powstrzymałem
nagły wybuch śmiechu. Ta wizyta nie mogła się dobrze skończyć.
Poznałem Hope dość dobrze, by wiedzieć, że ukrywa w sobie
demona. Łączy nas coś w rodzaju przyjaźni.
Powodzenia.
Załatw to w miarę szybko. Masz mi potem opowiedzieć jak było.
Masz
to zapewnione.
****
-Nie
możesz
od tego uciec.
-Nie
możesz
uciec od tego kim jesteś.
-To
się
nigdy nie zmieni.
Otworzyłam
gwałtownie oczy i rozejrzałam się po ciemnym pomieszczeniu. Nie
rozpoznałam niczego. I nagle wszystko sobie przypomniałam. Zerwałam
się z kanapy, na której leżałam i, próbując nie panikować znów
się rozejrzałam.
Drzwi.
Podbiegłam
do nich i na moje szczęście otworzyły się bez problemu.
Wylądowałam na równie ciemnym jak pokój korytarzu, który ciągnął
się na kilka metrów w dwie strony. Naliczyłam jedenaście drzwi i ruszyłam do tych na
samym końcu. Chwyciłam klamkę i... Tym razem szczęście mi nie
dopisało. Podeszłam do kolejnych, które okazały się równie
zamknięte.
Odwróciłam
się do tych na drugim końcu korytarza i przeżyłam mały zawał.
Zakryłam usta, powstrzymując się od krzyku.
-Wybacz.
Nie chciałem cię wystraszyć. - odezwał się chłopak.
Ten
sam chłopak co w klubie, zorientowałam się. Ten sam zielonooki,
brązowowłosy, niesamowicie przystojny chłopak, który uratował
mnie przed straszliwym napastnikiem. Nie potrafiłam oderwać od
niego wzroku.
-Gdzie
ja jestem? - zapytałam.
-W
Magazynie. - Widząc moje niezrozumiałe spojrzenie, uśmiechnął
się lekko. -Tak nazywamy to miejsce.
-Nazywacie?
Znaczy kto?
-Ja
i moi... Znajomi. - odparł z wahaniem.
-Po
co... Czemu tu jestem? Co się w ogóle stało?
Przetarł
dłonią włosy, które w słabym świetle lśniły blaskiem.
Rozejrzał się po korytarzu i podszedł do drzwi, które zamierzałam
sprawdzić zanim się pojawił. Właściwie nawet się nie
zastanowiłam jak to możliwe, że nie usłyszałam kiedy wszedł.
-Choć
za mną. - rzucił przez ramię, otwierając drzwi.
Wciąż
nie wiedziałam gdzie jestem i dlaczego. Choć mogłam się domyślić
po co mnie tu przyprowadzili, wolałam nie myśleć o tym. Ruszyłam
za nim po chwili wahania. Znaleźliśmy się w kolejnym korytarzu. Kojarzyły mi się one nieprzyjemnie z kostnicą; jasne ściany i oślepiające jarzeniówki. Mimo to pomieszczenia wydawały się ciemne i mroczne, skrywające potwory nocy.
-Nawet
nie wiem jak się nazywasz. - odezwałam się do jego pleców.
Zatrzymał
się i odwrócił się do mnie twarzą, na której nie malowały się
żadne emocję, może poza dobrze ukrytą ciekawością.
-Josh.
- wyciągnął rękę, której nie przyjęłam. Wzruszył ramionami i
poszedł dalej.
-Jestem
Alyson.
-Tak
wiem. - odpowiedział, nie odwracając się.
Byłam
zdezorientowana. Nie tylko tym, że nie wiedziałam gdzie jestem, bo
nazwa "Magazyn" nic mi nie podpowiadała. Poznaj swego wroga nim on pozna ciebie. Tej zasady zawsze uczyli mnie na samoobronie. Ale tym razem nie chodziło o możliwości fizyczne przeciwnika, lecz o to, by dowiedzieć się jak najwięcej o tym miejscu i potencjalnych wrogach.
-Kim jesteś? - zapytałam, udając obojętność.
-Mówiłem już. - odpowiedział, nie zaszczycając mnie swoim najmniejszym nawet spojrzeniem.
-Nie miałam na myśli twojego imienia.
Zatrzymał się i odwrócił. Na jego twarzy malowała się powaga równa śmierci.
-Dowiesz się w swoim czasie. - Po czym nie dodając nic więcej ruszył dalej długim korytarzem.
Miałam nadzieję, że za następnymi drzwiami nie znajdzie się kolejny korytarz. Moje błaganie zostało wysłuchane i po przejściu przez drzwi znaleźliśmy się w wielkim salonie, który o dziwo służył najwyraźniej również jako kuchnia i jadalnia. To by wyjaśniało puste puszki po napojach i opakowania po pizzy i chińskich daniach na stoliku do kawy między dwiema sofami. Salon był urządzony przytulnie, co mnie dodatkowo zdziwiło, po tym jak wyglądały korytarze spodziewałam się raczej chłodnej atmosfery.
Nikogo nie było i zastanawiałam się czy zawsze tak jest, czy może domownicy znajdowali się w innych częściach budynku, który najwyraźniej był wielki.
-Poczekaj tu. - polecił Josh.
Chciałam zaprotestować, ale postanowiłam grać współpracę. Josh wyszedł innymi drzwiami, które dopiero teraz spostrzegłam. Zanim się zamknęły dostrzegłam zarys drzew i majaczącego się nocnego nieba. Wiedziałam przynajmniej którędy mogłabym uciec. Nie wiedziałam tylko co zrobię później. Jak daleko od domu jestem?
Wolałam nie myśleć o tym jak marna jest moja sytuacja. Usiadłam na sofie i tak jak nakazał chłopak zaczekałam. I wtedy pojawiło się następne pytanie. Na co?
****
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Szczególnie mam nadzieję, że spodobał się Spirit, Infinity i Avadzie :D