wtorek, 20 maja 2014

Rozdział 3. Część pierwsza

Mamy kłopoty. Powiedział Nick.
Kolejna nastolatka? Zakpił Peter.
Prychnąłem. Ta nastolatka jest czarownicą, od której wampiry coś chcą.
No właśnie z nimi mamy kłopot. Odpowiedział Nick.
Gdzie są? Zapytał Peter.
Zerknąłem na Alyson. Wyglądała na wkurzoną. Jak anioł, który mógłby jednym skinieniem ręki zdmuchnąć wioskę z powierzchni ziemi. Urocza I jednocześnie śmiertelnie niebezpieczna. Taka jej uroda.
A jak myślisz? Dobijają się do Magazynu. Zamilkł na chwilę po czym gwizdnął przeciągle. I po twoim aucie.
Co? Zawołał Peter. Mam nadzieję, że miałeś na myśli jego auto.
Nie, niestety. Mniej gadania więcej działania. Ponaglił Nick
Swoim samochodem bym się tak nie przejął, ale Peter to co innego. To jego oczko w głowie. Nikomu nie pozwala go ruszać, nawet nazwał ten samochód. Elizabeth, czyż nie uroczo? Wielka szkoda, gdyby jego autko uległo zniszczeniu.
-Poczekaj tu. - zwróciłem się do Alyson.
Wybiegłem z pokoju ostatni raz zerkając na dziewczynę. Nic się jej nie stanie przez ten czas.
Okazało się, że wampirów było tylko dziewięć. W każdym razie tylko tylu naliczyłem. Rzuciłem się na pierwszego z brzegu. Kadmos, Peter, Lamia, Nick I Hekate zajęli się już pozostałymi. Szanse wydawały się nierówne, ale radziliśmy sobie z gorszymi sytuacjami. Jak ta akcja, gdy zaatakowaliśmy grupę wampirów niedaleko Denver. Byliśmy niemal pewni, że jest to mała grupka, niestety okazało się, że trafiliśmy na zjazd rodzinny. Nasza siódemka przeciwko setce. Było ciężko i nie obyło się bez ofiar. To wtedy straciliśmy Iona.
Porzuciłem myśl zanim się rozwinęła, powaliłem wampira na ziemię i wprawnym ruchem zakończyłem jego życie. Ruszyłem na kolejnego potwora. Był silny i szybki. Dorównywał mi wzrostem i wagą, trudny przeciwnik, a takich lubię najbardziej. Unikał moich ciosów raz za razem, tak samo jak ja jego. Skoczył na mnie, a ja uniknąłem ataku, odskakując w bok. Korzystając z okazji zamachnąłem się pięścią w jego twarz, ale wprawnie zatrzymał moją rękę kilka centymetrów od swojej twarzy. Uśmiechnął się, ewidentnie ciesząc się z walki tak samo jak ja. Staliśmy w bezruchu, uważnie obserwując przeciwnika. Żaden z nas nawet nie drgnął.
-Ona należy do nas. Nie do was. - odezwał się szyderczym głosem wampir.
Osłupiałem, nie spodziewałem się rozmowy z przeciwnikiem. Krążyliśmy wokół siebie, oceniając swoje szanse, czekając na odpowiedni moment.
-O kim mówisz? - zapytałem, choć domyślałem się o kim mówił.
-Nie udawaj, że nie wiesz. Ta ślicznotka należy do nas.
-Nie dotkniesz jej.
Wampir roześmiał się.
-Jej przeznaczenia nie zmienisz. - Zlustrował mnie od stóp do głów z pogardliwym uśmieszkiem. -Ma zostać z takimi zdrajcami jak wy? Na pewno nie.
-Chyba nie masz pojęcia co znaczy słowo zdrajca. - odparłem.
Z dzikim rykiem ruszył na mnie i powalił na ziemię. Nie zostałem mu długo dłużny i po chwili pochylałem się nad nim, przygotowując się do ostatecznego ciosu.
-Pojawią się kolejni. - odezwał się wampir. Z wściekłym warknięciem wbiłem sztylet w jego serce.

Wstałem z brudnej powierzchni asfaltu i wytarłem dłonie i sztylet o spodnie. Rozejrzałem się, widząc, że reszta sobie radzi. Natychmiast podbiegłem do najbliżej mnie Lamii, która biła się z dwoma wampirami naraz. Tym razem szybko rozprawiłem się z przeciwnikiem, nie tracąc czasu na rozmowę.
Gdy ostatnie ciosy zostały rozdane, a przeciwnicy pokonani, między drzewami rozbłysły lampy samochodowe. Wyczuwając jakiegokolwiek zagrożenia, obserwowaliśmy jak auto podjeżdża coraz bliżej. Rozluźniłem się, rozpoznając Mitsubishi Hope. Ale nie do końca; nauczyłem się być zawsze czujnym. Hope wysiadła z samochodu i rozejrzała się dookoła.
-Ta to ma wyczucie. - parsknęła Kadmos. -Trochę się spóźniłaś.
Pokiwała głową, spoglądając na rozrzucone wszędzie prochy zniszczonych wampirów.
-Istotnie.Nie da się nie zauważyć. - Zwróciła swoje zimne oczy ku mnie. -Co z dziewczyną?
-Czeka w salonie. - Tak nazwaliśmy pokój, w którym jedliśmy i spędzaliśmy większość czasu kiedy nie siedzieliśmy w swoich pokojach albo gdy nie byliśmy na polowaniach.